Czy bardzo intensywny rozwój osobisty i duchowy może być zasłoną dymną? Jak najbardziej! I to wcale nie tak rzadko. Co nam mogą załatwiać niekończące się terapie, zmiany coacha, terapeuty, chodzenie bez końca na warsztaty i kursy? Bardzo wiele rzeczy:
▶️ Niebranie odpowiedzialności za swoje życie i działania: No przecież ile ja nad sobą pracuję! Ale może jednak rzeczy zadzieją się same?
▶️ Zrzucanie odpowiedzialności na drugą osobę: Ja robię co mogę. To jego/jej wina, że nic się nie zmienia.
▶️ Zaciemnienie sytuacji, podczas gdy w ogóle nie ma się motywacji do zmiany: Przecież tyle robię żeby się zmienić! Widocznie to jeszcze nie ten coach/trener/kurs…
▶️ Tyle robię, że już nie mam czasu żeby coś przemyśleć i czuć!: No dobra. Kolejny kurs zaliczony. Czy mi coś dał? Nie wiem. Ok. Co tam następnego mogę zrobić?
▶️ To nie ja, to TY!: Chodzę na te kursy, sesje no i tak jak myślałam/em: ja nie mam nic sobie do zarzucenia. To wszystko przez nią/niego!
Jeśli nie mamy determinacji żeby poznać siebie i siebie zmienić, jeśli nie weźmiemy odpowiedzialności za to co było i za to co będzie – to nie pomoże nic. Nawet czarodziejska różdżka.
Kiedy więc rozwój osobisty ma sens? Wtedy kiedy naprawdę zrozumiemy, że jedyne na co mamy wpływ – to my.